czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 33

Objęłam go obiema rękoma za szyję, uśmiechnięta pocałowałam go w czółko, policzki potem nosek, widziałam, że chce więcej co sprawiło mi jeszcze większą radość.
-Najpierw bułeczki- szepnęłam a ten rozbawiony całą tą sytuacją, zmrużył oczy, ehh był taki przystojny, kwadratowa szczęka, te jego ciemne włosy… brązowe oczy, pląsające iskierki goniły się wesoło. Piękne, wyrzeźbione ciało. Wziął mnie na ręce, przycisnął i trzymał abym nie zjechała. Jakoś dziwnie, tajemniczo zaczął się do mnie uśmiechać jakby właśnie wpadł mu do głowy jakiś niecny plan. Rozsunął jedną ręką trzymając mnie, okna, ścisnął mnie mocniej, pocałował w nos i… skoczył z rozbiegu! Darłam się na całe gardło ze strachu, zaraz miałam zginąć!!
Coraz bardziej zbliżaliśmy się do lodowatej tafli wody. I wtedy, gdy już miałam ze strachu stracić przytomność, pojawiły się nade mną brązowe, ogromne skrzydła, które przy jednym machnięciu poprowadziły nas na wprost, wzdłuż wody. Wiatr w nie dmuchał nie miłosiernie a te pozostawały nie ruszone. Były cudowne, odwróciłam się plecami do Dreona, widziałam nas. On patrzący gdzieś w dal i ja patrząca w dół. To było piękne, lecieć tak blisko wody, móc jej dotknąć, czuć jej chłód a zarazem rozgrzewające słońce. Czułam się jak ptak, rozłożyłam szeroko ręce i cieszyłam się życiem. I ta cisza, gdy zatrzymał się Dreon na wyspie Kariuki, w koło nas była woda, idealnie przeźroczysta, błękitna, złociste i rozgrzane piaski plaży pieściły moje stopy. Na środku było kilka drzew, bujnych, zielonych, pochylonych pod wpływem ciężaru owoców, jakich było pełno. Wyjął zza jednego drzewka pomarańczowy kocyk, poukładał bułeczki, sok jabłkowy, zerwał kilka owoców i się zwinnie, i wygodnie ułożył, kładąc się na brzuchu, rozgrzewając skrzydła. Położyłam się tuż przy nim i zaczęłam się rozkoszować pysznymi, słodkimi i soczystymi owocami. Specjalnie mlaskałam i skomlałam mu do ucha.
-Są pyszne, a tutaj jest tak pięknie, tak cicho i ciepło. Jesteśmy sami?- rozmarzona zatraciłam się w pięknie, otaczającej nas natury. Gdy siedzieliśmy tak w ciszy, słychać było śpiew ptaków, delikatne, lekko spienione fale, wpływające na rozgrzany piasek.
-Tak jesteśmy sami- schował skrzydła, znów pojawiły się na jego plecach ogromne blizny wzdłuż całych pleców.
-Czy każdy wildor ma takie blizny po skrzydłach, takie duże…? – uśmiech zszedł mu z twarzy, pojawił się na niej grymas bólu i strachu.
-Przepraszam nie wiedziałam, znaczy, nie chciałam.
-Nie to nic, kocham cię, powiem ci. Kiedyś żeby mnie uchronić, tak to tłumaczył. Za dzieciaka ojciec ściął mi skrzydła, nie chciał żebym był dziwadłem, pośmiewiskiem. Nigdy mu tego nie wybaczę. Plecy zarosły skórą, powstały długo gojące się blizny a skrzydła zaczynały rosnąć na nowo. Z każdym ich wzrostem czułem jak rozrywają mi plecy, czułem ten straszny ból, za każdym razem coraz bardziej i silniej, był nie do zniesienia. Nie wiedział jak cierpię, zawsze wychodziłem z domu, uciekałem, żeby dać po sobie poznać, że jestem słaby. Gdyby nie ten cały incydent miałbym dużo większe, dużo silniejsze, potężniejsze…- przestał mówić
-Są piękne, idealne- usiadłam na nim i przejechałam dłońmi od karku, po bliznach wzdłuż pleców. Przeszedł go dreszcz, to było zabawne jak mój dotyk na niego działa, więc się zaśmiałam na głos. A ten wykonał jeden szybki obrót, złapał mnie pod pachę i zaczął iść zdecydowanym krokiem do wody. Wiedziałam, że przecież mnie nie wrzuci, jest zbyt troskliwy dla mnie…
A jednak !!!!

Dobrze się nie zanurzyliśmy a on odrzucił mnie w tył i byłam cała mokra! O dziwo woda wcale nie była taka zimna, wręcz przeciwnie, była przyjemnie cieplutka. Podbiegłam do niego rozwścieczona i już miałam go chlapnąć, gdy on z nonszalanckim uśmiechem chwycił mnie za rękę, przyciągnął do siebie i zaczął całować. Delikatne jak piórka muskania ust na moich ustach. Miękkie i wilgotne, namiętne, upojne pocałunki. Poddałam mu się w zupełności. Gładził mnie po mokrych plecach, po włosach, trzymał moją twarz w swoich dłoniach. Mrowiło mnie całe ciało a on dalej całował i dotykał, nie przestawał. Po dłuższej chwili odsunął się i spojrzał w górę. Za mną stała ogromna fala wody. Wzburzona, dynamiczna i niebezpieczna.

środa, 6 kwietnia 2016

Rozdział 32

                     Nastał poranek, słońce, wznoszące się ponad horyzont morza, wysyłało ciepłe promienie, padające wprost na moja twarz. Przyjemne a wraz z tym wkurzające i rażące. Otworzyłam oczy, mieniące się drobinki kurzu unosiły się nad naszymi ciałami. Spokojne morze przyciągało swoją bryzą i prześwitami słońca w swoich delikatnych falach. Usiadłam na łóżku, teraz słońce miało mnie całą w swoich sidłach. Otulało i gładziło każdy cm skóry swoimi językami gorąca. Ta chwila mogła trwać wiecznie jednak rozległ się cichy, niosący echo w domy, dzwonek do drzwi. Dreona jakoś nie było już. Za progiem stała, w czarnej pelerynie pewna blondynka. Nic nie  mówiąc wpatrywała się we mnie swoimi szaro-brązowymi oczami.
-Witaj Dinxi, wróciłaś.- To nie było pewne, czy to ona czy nie jednak tknęło mnie coś.
-Ty...poznałaś mnie! A ja cię znalazłam! - ucieszona rzuciła mi się na szyję. Przestraszyła mnie, co to za tekst? "Znalazłam cię". Miałam być tutaj niedostępna dla nikogo, a co za tym idzie bezpieczna, tu z Dreonem. A ona mnie znalazła, dziewczyna z Quintrix. Odsunęłam się stanowczo i patrzyłam pytająco prosto w jej oczy.
-Co tu robisz? Jak tu trafiłaś?- I wtedy właśnie zza jej pleców wyłonił się Dreon.
-Przyprowadziłem ją, musicie porozmawiać... Ja, pójdę gdzieś, nic się nie martw,o nic się nie bój- Trochę nie rozumiałam jego intencji ale po namyśle, przytaknęłam i wpuściłam Dinxi do domu. Skruszona, przekroczyła próg drzwi i stanęła pomiędzy łóżkiem a kuchnią. Wpatrywała się w morze. Mijając ją weszłam do kuchni i nastawiłam wodę.
-Usiądź, rozgość się- Zaprosiłam ją do stołu.
-Przyjechałam porozmawiać. Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Minęło tyle dni...
-Tak, dni upłynęły bardzo szybko,kiedy to było. Już zapomniałam o całym zamieszaniu w Quintrix.
-Tyle minęło...- Patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami. 
-Tęskniłam za Tobą... wiesz, życie w Quintrix się zmieniło. Od kiedy uciekłaś zaprzestano kontynuacji rytuału. Jest cicho. Nawet ludzie z mojej osady przestali rozrabiać, jest zupełnie inaczej, jakby całemu miastu coś zabrano, bardzo cennego. Mam dla ciebie to, co w sumie było głównym celem mojej wizyty- wyjęła zza siebie małe coś zawinięte w czerwoną chustkę.
-Wczoraj wydarzyło się coś niesamowitego, zobaczyłam Nerolai. Twoja matka powiedziała, że da mi to nocą. Pogłaskała mnie zatroskana po głowie, uśmiechnęła się i odeszła.- Odwinęłam a tam naszyjnik ze zdjęciem matki a na wierzchu widniał znak Derostii. Jak to było wszystko ze sobą powiązane? I dlaczego? I czemu akurat Dinxi?
-Załóż go proszę dzisiaj, muszę iść.-Zdumiona podarunkiem nawet się nie pożegnała m a ona wyszła. Odłożyłam medalik, podeszłam do okna, myślałam -Co to wszystko znaczy? Jak to rozumieć?
Winno puszczało na zmianę fale spokojne i zbuntowane, słońce nie dawało o sobie zapomnieć a lekki, nadbrzeżny zefirek kołysał pobliskimi drzewami.
Nie, żadna odpowiedź nie pojawiła się w mojej głowie. Zatracona w rozmyślaniach, nawet nie zauważyłam kiedy wrócił Dreon. Dotknął dłońmi moich ramion, zjechał opuszkami palców wzdłuż rąk, potem po talii. Pocałował w szyję i całował ciągle i ciągle, przytrzymując przy swoim ciele moje ciało. To było niesamowicie odprężające. Nagle zwinnym ruchem odwrócił mnie do siebie i słodko szpenął do ucha swoim zniewalającym głosem:
-Mam nadzieję, że jesteś strasznie głodna, mam świeżutkie i cieplutkie bułeczki- Jakże mnie to rozbawiło.

Znak Derostii :)


poniedziałek, 4 kwietnia 2016

OKROPNIE Was przepraszam tyle się wydarzyło w moim życiu. Tak Was zaniedbałam nie powtórzy mam nadzieję i wybaczcie tak krótkiego posta szybko dodam kontynuację :)
Pozdrawiam cieplutko kochani :*

Rozdział 31

To było znamię, oznaczające tylko jedno. Że zostałam obdarzona nie byle jaką umiejętnością, miałam rządzić Quintrix...
Wszystkie dzieciaki we wsi były straszone opowiastką o kręgu Kartanic. To były władczynie wszystkich trzech światów, naszego realnego, świata umarłych i świata przemocnego. Ten ostatni był światem przyszłości i przeszłości. Tylko nieśmiertelne Kartanice miały do niego dostęp. Mogły cofać i zmieniać bieg wydarzeń. Dzieci straszono bowiem, że patrzy na nie któraś z Kartanic i w każdej chwili może ich zabrać do swojego świata.

Każda z Kartanic wyróżniała się czymś odnośnie swojego świata. Kartanica naszego świata miała długie i wąskie rogi, co miało świadczyć o sprawiedliwości podejmowanych decyzji. Władczyni świata umarłych miała zamglone oczy aby ukazać, że włada duszami, w których widzi wszystkie czyny i serca nieszczęśników. Trzecia Kartanica, największa, z długimi palcami i w pelerynie, rządziła przyszłością i przeszłością. Wszystkie trzy były bardzo wysokie,miały skórę pokrytą grubą łuską a zamiast serca  miały dziury, z których wiecznie sączyła się złota wydzielina. Tak głosi legenda, mówi też, że wszystkie trzy pokochały jednego młodzieńca o włosach kruczoczarnych i miodowych oczach. Lecz ten każdej z kolei łamał serca, ciesząc się zwykłą śmiertelniczką. Ponoć wtedy jeszcze były piękne, siostry z blond puklami do pasa, które po takim ciosie nieodwracalnie zmieniły się w okropne i przerażające stwory. Aby podejmować jakiekolwiek decyzje tworzyły tzw. Krąg Kartanic, skazały młodzieńca na wieczną wędrówkę do świata umarłych. Stąd prawdopodobnie, znak jaki pojawił się na moich plecach. To był ten sam co widniał na głazach u siwej staruszki... 
-Czy ona ma coś z tym wspólnego?- Pomyślałam.
Oznaczał on zgromadzenie się Kartanic w kręgu. Jednakże nie rozumiem ich intencji, i jaki to ma związek ze mną? Na spokojnie opowiedziałam Dreonowi o wszystkim, a ten jak słup soli, stal i wpatrywał się w moje plecy. Nawet nie wiem czy mnie słuchał... pewnie nie.
-One krążą po twojej łopatce...- wskazał palcem na lawą część pleców.
Nie widziałam tego jednak czułam delikatne mrowienie w tamtych okolicach. Po chwili ustało. Nastała cisza, dręcząca, nie przyjemna, wręcz okropna cisza. Co teraz? Czemu Dreon nic nie mówi? Usłyszałam za sobą huk. Jego już nie było, trzasnął drzwiami i zobaczyłam przez okno jak wzbija się na swych silnych i potężnych skrzydłach w górę nieba, wysoko nad morzem. Przyłożyłam znów dłoń do szyby, westchnęłam. Poleciał nie mówiąc nic, on sam i ja sama. Zmęczona położyłam się na miękkiej pościeli. Czarny bez, tak, dalej go czułam, dalej rozpieszczał wszystkie moje zmysły w każdy możliwy sposób. Jest jak narkotyk, uzależniona od niego w pełni, dałam mu się otulić i trwać w tej bańce cudownej woni. Zasnęłam. 
Zbudził mnie Dreon, który mówiąc coś, że już zmierzcha, mokry po kąpieli, położył się tuż przy mnie. Ścisnął swoimi ramionami, ciepły i silny. Czułam, że nigdy mnie nie puści,nie odda... On będzie mój a ja jego, już na zawsze ( chwilo trwaj ! ) 
W takim upojeniu sobą, zasnęliśmy.